zbyt wiele myśli o konsystencji myśli, i ta paląca potrzeba odosobnienia, i ta niezaspokojona chęć niezaspokojenia, i gdzieśinności, i lat świetlnych stąd wprost w nieskończoność, byle do gwiazd, między księżyce jowisza, i byle z dala od powierzchni, byle tylko sny i łzy i wyspy, te najbezsenniej bezludne, byle tylko. to już aż.
zadziwiające dokąd wtargnął profetyzm. zadziwiające jak umiera to, co nie żyje, co nie żyło, co umarło, nim się narodziło. potrzebuję, nie mniej niż potrzebuję przyznać, że potrzebuję - tego chłodnego, pustego miejsca tuż obok, tej szumiącej ciszy i drogi. tych obrazów, w które się wkradam krawędzią, które są mną i we mnie i ze mną. i w których ja jestem. zadziwiające, że płynie taka moc i potęga krwiobiegiem wszechświata, którego nijak nie potrafię zdradzić. wkrótce przyjdzie jesień, wiem na pewno.
boję się, że strach nie pozwoli mi zrobić tego, czego myślę że się nie boję.
pobłądziłaś, moja droga, zupełnie nienagle pobłądziłaś. w alternacji złości na miłość do nicości i niejednoznaczności niezdolnej udźwignąć równoczesność. już nie ma takich luster w tym domu, będących w stanie powiedzieć ci kim jesteś. twoje mizerne, autoapoteozujące się odbicie podjęło decyzję. ale czy ty?
chorowałam na zdrowie, przez ten krótki czas. do dziś, dziś, od dziś, ciągle, zastanawiam się, grzęznąc w ruchomym piasku pewności, czy nie pomyliłam morfiny z euforią i czy w sterylności nie było niedoskonałości, zdradliwej w niepozorności nieszczelności, czy czasem zwyczajnie nie pogubiłam się we własnych metaforach. tracę gęstość i trójwymiarowość na rzecz bycia warstwą kurzu na podłodze o kształcie światła księżyca, w okolicach godziny dzielącej noc na pół. wchłaniam w siebie, niepomna konsekwencji, srebrny półkształt drążony najprawdziwszymi kraterami, zapominając o sedymentacji morfiny na dnie bezdennego przeżywania i egzotyzując euforię. pragnę kosmosu i próżni, jak nigdy nie potrafię w dzień pragnąć miłości. czasem niewinnie ośmielam się wątpić w swoją materialność, wtedy wiem - jestem wszystkim, i nie ma już nic poza mną.
o czym ośmielam się myśleć, staje się tym, czego ośmielam się chcieć. nigdzie na mapie, choć gdzieś w przestrzeni, to prawie to samo, co gdzieś na mapie i wszędzie w mojej głowie. staram się wyszukać odprysk pozostałej osobności, blednący groźnie w kumulacjach burz, które się kłębią, w sztormach mórz, które przede mną, w wysłowionych za późno i nienagłos mam-nadziejach. i na nic bunt, na nic zamknięte oczy, na nic kara, wszak zbrodnia, wszak się stało, się nie odstanie, na nic czekanie, cichnięcie, uciszanie. właściwością intensywności jest chwilowość, przecież wiesz.