słowa

gdzieś w szumie. w mowie, której nie rozumiesz. w burzy, co burzy spokój, wróży stany dalekie od skupienia. prywatne więzienia, które buduję z wyolbrzymień i skłonności. z poczucia odrzucenia(, z) miłości. z utraty i zapomnienia. wbijam cienkie igły w każdą dostępną powierzchnię szarej skały, którą jestem. zapuszczam wciąż uparcie zatrute korzenie. głębiej, mocniej, dalej i boleśniej. zmiany, których dokonuję, idealnie maskują moją niezmienność. zrzucam liście na zimę i wypuszczam nowe na wiosnę, ale pod nieprzepuszczalną warstwą gleby rosnę i trwam wciąż taka sama.

wodospady jak cienkie stróżki krwi.

białoprzezroczysta krew płynąca pajęczyną przewodów pod niedostępną warstwą kamiennej skóry. wodospady jak cienkie stróżki krwi.

nie mieszczę łez w sieciach rzęs, snów w kanonach śnienia, fantazji w granicach przyzwoitości. mam dziś trudności z negowaniem bólu. i jedną pewność więcej, obwarowaną orszakiem pytań, z których powoli plotę ornament dekorujący betonowy klosz tego miasta. wizja ciasna, choć ukierunkowana na szerokość. byle tylko przejść krokiem pospiesznym przez przeszklony korytarz, byle tylko przejść. mam wzrok utkwiony w ocean. idę wewnętrzną stroną mozaiki lodowców i wodospadów, i wyzutych ze śladów stóp czarnozielonych pustkowi. przyszła wiosna. przed nami słońce wycięte w kształt pełni księżyca, jakiś głos i jakaś cisza. odmawiam snu, odmawiam zasypiania, uderzam głową w ścianę deszczu, jestem sama, schowana w niekomfortowym kokonie pożądania tego, czego mi brak. czego i tak nie wyszarpię z luk w murze misternie skonstruowanego więzienia. czego nie mam.

chyba za dużo we mnie popiołu, za dużo kropel - słońce się we mnie mieni. czy to być może, że od jesieni nie spałam spokojnie, że mam oczy otwarte i płaczące, że się boję i biegnę, że zapominam nazwy orogenez. tęsknię, to na pewno być może, chyba nie umiem już nic więcej, może tylko geodezję leśną i matematykę. i muzykę, ocaloną z kruszejącego jaru, od którego coraz regularniej odwracam wzrok. śniąc klify. nisze abrazyjne, w które wpasowuję się kształtem kręgosłupa. słucham. buduję warstwę izolacyjną z wilgotnych, ciepłych liści, które maskują moją niespójność. łączę się wzrokiem ze zmrokiem na pograniczu horyzontu. mam w płucach piasek, a w dłoniach wiatr. morze. na pewno.